Sukces w Los Angeles

SUKCES W LOS ANGELES

Okazuje się, że aby znaleźć się w kadrze narodowej, nie trzeba wyjeżdżać do dużych miast lub mieć szczególnego talentu sportowego. Wystarczy być mieszkańcem Ząbkowic. W Combat Kalaki nie liczą się zdolności — 90% to praca i konsekwencja w dążeniu do celu.

Niedawno z Mistrzostw Świata w Los Angeles w tej konkurencji sportowej wrócili nasi kadrowicze. Spośród 21 Polaków czterech to mieszkańcy Ząbkowic: Bogdan Krzyszowski, Jarosław Bielan, Wojciech Żmija i najmłodszy – Tomasz Gancarz.  Zaproszenie na wyjazd otrzymaliśmy od ekipy amerykańskiej. Stawiło się 10 drużyn. Ten sport jest dosyć młody w Polsce, dlatego chcemy wykorzystać każdą okazję do tego aby obyć się w tych turniejach, pokazać swoje umiejętności – mówi szef wyszkolenia kadry polskiej i federacji Combat Kalaki Jarosław Bielan.

Być może, a życzymy sobie tego wszyscy, jest to początek kariery zawodowej zawodników z Ząbkowic. Kalaki jest sportem bardzo młodym w Polsce, ale nasi zawodnicy sięgają po coraz wyższe miejsca. Nasi zawodnicy do Los Angeles lecieli z Frankfurtu. Lot trwał 12 godzin, ale przed nim należało jeszcze samochodem pokonać ośmiuset kilometrową trasę z Ząbkowic.

Do Frankfurtu wyjechali dzień wcześniej, aby spędzić noc w hotelu i choć trochę wypocząć przed długą i męczącą podróżą, tym bardziej, że w Ameryce mieli tylko 10 godzin snu przed zawodami. Na miejscu byli w piątek o 20.00 czasu miejscowego. W Ząbkowicach zbliżało się właśnie południe.

Dla wielu z nas był to pierwszy lot. Ja leciałem po raz drugi tak długą trasą –mówi Jarosław Bielan. Jednak największym przeżyciem był start i lądowanie. Na szczęście obyło się bez żadnych przygód i problemów. W Los Angeles udaliśmy się do zarezerwowanego przez internet hotelu. Turniej rozpoczął się następnego dnia o 9.00. Nie było problemów z aklimatyzacją. Celowo wybraliśmy lot przed samymi zawodami ponieważ wcześniejszy przyjazd groziłby „szokiem klimatycznym” i dopiero wtedy ciężko byłoby się przestawić.

Polska reprezentacja wypadła lepiej niż na wcześniejszych zawodach na Filipinach ponieważ zawodnicy zajęli jedno I miejsce, dwa II i cztery III miejsca. Swoją pierwszą w życiu turniejową walkę stoczył Tomasz Gancarz, który przegrał z Anglikiem-Tomek jest mł odym, świetnie zapowiadającym się zawodnikiem, a że walka była naprawdę trudna niech świadczy fakt, że Anglik zdobył w swojej kategorii złoto.

W kategorii wagi średniej III miejsce wywalczył Bogdan Krzyszowski. Wygrałem drugą walkę z Kanadyjczykiem, ale w walce półfinałowej uległem Polakowi, mojemu przeciwnikowi z mistrzostw Polski.

W wadze ciężkiej Wojtek Żmija zajął ex aequo III miejsce z zawodnikiem z Wyszkowa, natomiast Jarosław wygrał pierwszą walkę z czarnoskórym zawodnikiem z Ouklend. Raz udało mi się go rozbroić z kija – mówi Jarek – czyli wyrwać zawodnikowi kij i wyrzucić go. Jest to bardzo wysoko punktowane. W ogólnej klasyfikacji zająłem jednak dopiero V miejsce.

Przygoda z Kalaki Bogdana Krzyszowskiego zaczęła się jakieś dwa i pól roku temu kiedy spotkał na swojej  drodze trenera Jarka. Ten namówił go do trenowania tej właśnie sztuki walki. Już po roku treningów na Mistrzoswach Polski Bogdan zdobył najwyższe  trofeum. Teraz spełnia się moje największe marzenie – jestem reprezentantem Polski. To naprawdę wspaniałe przeżycie wstąpić na zawodach z orłem na piersi – dodaje Bogdan.

Na kilka słów zasługuje też pierwsza walka Wojtka Żmii, w której miał o ok. 30 kg cięższego przeciwnika. Wyglądali przy sobie jak Dawid z Goliatem – śmieje się Jarosław Bielan. Wojtek wykazał się tu dużym doświadczeniem i potrafił tę walkę rozegrać taktycznie.

Wygrał również kolejną, również bardzo ciężką walkę, ulegając dopiero w dogrywce Amerykaninowi w potyczkach półfinałowych, choć wszyscy również uważali że ta walka należała do Wojtka.

Wyjazd już procentuje, przede wszystkim z tego powodu, że dostrzeżono polskich zawodników. Otrzymali właśnie zaproszenie na następne zawody, tym razem do San Francisco, które odbędą się za kilka miesięcy. W tej chwili ząbkowickim zawodnikom najbardziej zależy na dobrym przygotowaniu do Mistrzostw Europy w czerwcu br. w Londynie oraz do Milenijnych Mistrzostw Świata, które odbędą się w roku 2002 na Filipinach.

Chcielibyśmy wypaść na tych zawodach lepiej niż w Los Angeles i poczynimy wszelkich starań, by tak było – mówi Jarosław. Bielan. Na tych zawodach rozstrzygnie się, w którym miejscu teraz jesteśmy.

W Los Angeles skorzystali z zaproszenia pana Richarda Bustillo – jednego z najlepszych uczniów i przyjaciół Bruca Lee. Bustillo prowadzi szkołę walk, do której na kilkumiesięczne seminarium wybiera się trener i zawodnik w jednej osobie Jarosław Bielan. Nauka w tej szkole nie jest droga ponieważ miesiąc kosztuje 50$, trzeba sobie jednak zapewnić mieszkanie i wyżywienie. Chciałbym skorzystać z tej szansy, da mi ona bowiem doświadczenie trenerskie, a poza tym już jako dziecko marzyłem żeby taką szkolę zwiedzić, co mi się udało, a co dopiero uczestniczyć w seminarium trenerskim – marzy Bielan.

W mieście Aniołów przebywali pełne 4 dni i wykorzystali je na zwiedzanie. Byli, oczywiście, na Bulwarze Gwiazd w Hollywood i wszędzie robili mnóstwo zdjęć. Nie udało się tylko zobaczyć żadnej żywej gwiazdy. Oprócz tego wybrali się do słynnego Beverly Hills, na cudowne plaże, na których nagrywane są kolejne odcinki „Słonecznego patrolu”.

W sklepach na Beverly Hills zdziwiło nas to, że nie ma w nich cen. Okazało się, że kupujący korzystają w nich ze złotych kart kredytowych i pytanie o cenę jest po prostu nietaktem – wspomina Jarosław Bielan.

Bilet lotniczy z Frankfurtu do Los Angeles (w obie strony) to koszt ok. 2 tys. zł., nie licząc dojazdu do Niemiec. Pobyt w hotelu (średniej klasy) kosztował 15$ dziennie od osoby, stołowali się w tanich restauracjach amerykańskich (5-7$), niektórzy preferowali popularne i u nas bary szybkiej obsługi lub chińszczyznę.

Możliwość pobytu zawdzięczają w głównej mierze hojności sponsorów, m. in: Andrzeja Pacholaka z Budopolu, firmie TOMSTAR, państwu Marzenie i Jarosławowi Pinińskim. Małgorzacie i Robertowi Ozięblowskim, firmie Caprikorn ze Świebodzic, Ryszardowi Kołodziejowi z Łagiewnik, Marcinowi Górskiemu ze Srebrnej Góry, Markowi Romaniukowi z Ząbkowic, podziękowania dla Marka Szałapaty za nieodpłatne korzystanie z siłowni.

Mimo zdziwienia niektórych, nie skorzystałem z szansy pozostania w Stanach. Każdy z nas otrzymał wizę na pobyt. np. ja na jeden miesiąc. Tym, którzy za moimi plecami próbują układać mi życie chcę powiedzieć, że są duchowymi nędzarzami i oceniają tylko ludzi przez pryzmat posiadanych przez nich pieniędzy. Jestem mocno uduchowionym człowiekiem i sprawy materialne schodzą u mnie na dalszy plan. Moje życie jednak jeszcze się nie skończyło, mam jeszcze wiele do zrobienia w Polsce, a oponentom chciałbym powiedzieć „psy szczekają a karawana idzie dalej”. Poza tym, drogę do Stanów mam jeszcze otwartą, wróciłem o czasie i wszystko jest przede mną – dodaje Jarosław Bielan.

Artykuł archiwalny, 2001r.

Dodaj komentarz