Walka krokodyla

OSTATNI KRWAWY SPEKTAKL STARODAWNYCH WALK KALAKI ODBYŁ SIĘ NA FILIPINACH POD KONIEC LAT 70. ZGINĄŁ WTEDY JAPOŃSKI WOJOWNIK UDERZONY KIJEM PRZEZ WIELKIEGO MISTRZA CAOY CANETI. W POLSCE, PO RAZ PIERWSZY, TAKĄ REALNĄ WALKĘ Z NARAŻENIEM ŻYCIA STOCZONO W LIPCU.

Wieś niedaleko Poznania, gdzie diabeł mówi dobranoc. Tutaj, wśród bagien i leśnej głuszy, wcisnęła się baza szkoleniowa dr. Andrzeja Bryla. Kilka lat temu zasłynęło to miejsce z prowadzenia najcięższej szkoły przetrwania i walk bez reguł do pierwszej krwi. Teraz znowu sięga się tu dna piekieł. W nieoświetlonym pomieszczeniu niema nikogo oprócz Jarosława Bielana „Czarnego”. Potężny mężczyzna siedzi na kamiennej posadzce w pozycji kwiatu lotosu. Hipnotyzuje się, patrząc na promienie świecy odbijającej się w ostrzu samurajskiego miecza.

Gdybym mógł przeniknąć do ich wnętrza, dowiedzieć się, co myślą, jaką będą stosowali taktykę – szepcze do siebie. Wstaje. Waży koło stu kilogramów, czarne włosy, które zadecydowały o przydomku, osłaniają muskularne barki. Przygotowuje się do combat kalaki, na czwarty mistrzowski dan, do pojedynku, którym nie rządzą żadne reguły ani ograniczenia wagowe – wszystkie chwyty i uderzenia są dozwolone.

Dopuszcza się walkę bez broni przy użyciu rąk i nóg, ale i użycie specjalnych bambusowych kijów. Na porządku dziennym jest też ucisk na gałki oczne, duszenie, gryzienie, kopnięcie w najczulsze miejsce, łamanie żeber czy „kasowanie” stawu kolanowego.

Pojedynek będzie trwał do fizycznej eliminacji jednej ze stron. Zawodnik musi liczyć tylko na siebie. Nikt mu nie pomoże ani nie powstrzyma rozjuszonego przeciwnika. Może za to zapłacić życiem. Ale „Czarny” już podjął decyzję. Lekarz z samochodem wypełnionym po brzegi sprzętem medycznym na wszelki wypadek będzie czekał w pobliżu.
Najpierw jednak, w opuszczonej żwirowni, w specjalnej zbroi, przejdzie testy sytuacyjne. Dla „rozgrzewki” zmierzy się z kilkoma przeciwnikami naraz. Będzie też musiał w pełnym rynsztunku poddać się próbie odwagi i skoczyć z wysokiej skarpy, co ze względu na znaczny ciężar kasku, szczelnie przylegającego do czaszki, może zakończyć się skręceniem karku.

Dopiero potem rozpocznie się prawdziwe starcie, walka w bezpośrednim kontakcie, jeden na jednego. Wtedy trzeba będzie za wszelką cenę unieruchomić przeciwnika, walczyć nawet w sytuacji, gdy tryska krew i pękają kości. O przerwaniu pojedynku decyduje tylko jeden sędzia – Bryl.

„Czarny” jest instruktorem bojowego systemu walki BAS-3 w Centrum Szkolenia Specjalnego we Wrocławiu. W wolnych chwilach dorabia jako wykidajło w ekskluzywnym klubie nocnym. Nieraz mu przyszło ostro interweniować. Jakiś czas temu „napoczął” faceta ze światka przestępczego. Okazało się, że była to ważna figura. Mafia wydała na „Czarnego” wyrok śmierci. Z zaczesanymi do tyłu włosami i kitką sięgającą ramion na pierwszy rzut oka wygląda na dobrotliwego dżina wypuszczonego z butelki. Lecz to mylne wrażenie, jego włosy potrafią utrzymać ciężar ciała. Jarosław ćwiczy na nich zwisanie z drążka. Kiedy przeciwnik szarpnie bujną czuprynę, myśląc, że w ten sposób zapewni sobie przewagę, czeka go niemiłe rozczarowanie – ból wyrywanych włosów wyzwala dziką agresję, niesamowicie nakręca „Czarnego”. Wtedy biada śmiałkowi.

ZA PLECAMI ROTTWAILERA
Terenu na którym odbędą się walki, strzegą rottweilery i ochroniarze z krótkofalówkami. Widzami mogą być tylko uczestnicy właśnie odbywającego się tu szkolenia bojowego systemu walki BAS-3. Tak zadecydował dr Andrzej Bryl, szef „Delta Security”, organizator przedsięwzięcia. Jednak nawet im skonfiskowano aparaty fotograficzne i kamery video. Dziwna to walka. Nie toczy się o forsę ani dla zabawienia rozwydrzonego tłumu. Zawodnicy nie dostaną nawet medalu. Po prostu pragną sprawdzić wytrzymałość swojego organizmu. Zwłaszcza „Czarny” chce pobić wszystkie rekordy. Robi to wbrew zdrowemu rozsądkowi. Do takiej walki przygotowywał się przez dziesięć lat. Na czas boju musiał nauczyć się przesuwać barierę bólu, lęku i zahamowań.Co ważne, nie można było pozwolić na udział w walce komuś, kto nie umie „wyłączyć” instynktu samozachowawczego. To osłabia wolę zwycięstwa.

W kamiennej sali, służącej do treningów gimnastycznych, przygotowuje się do walki ósemka innych zawodników. Wszyscy mają mistrzowskie stopnie wtajemniczenia wschodnich sztuk walki. Niektórzy to srebrni medaliści ostatnich mistrzostw świata kalaki, które odbył się na Filipinach. Nie ma więc tu ludzi przypadkowych, prosto „z ulicy”. Są to wybrani z wybranych.

PIERWSZA WALKA
W pierwszej walce stają naprzeciwko siebie z pociętą bliznami twarzą muskularny fighter „Dziku” oraz nieludzko umięśniony „Jugol”, polski żołnierz służący na Bałkanach w misji ONZ. Obaj ubrani tylko w kaski wyglądają jak samurajscy wojownicy. Komenda Bryla i … w ruch idą bambusowe kije. Odgłosy uderzeń świadczą o potężnej sile zadawanych ciosów. Wystarczy chwila nieuwagi, wahania, by poczuć je na ręce, najsłabiej chronionej. Kto więcej razy uderzy, ten wygrywa. Nie można więc oszczędzać przeciwnika, symulować ciosów, opóźniać i unikać walki. „Jugol” pracuje jak kowal, ciosy w głowę, w kark, w nadgarstek. Pęka kość. Ostre przekleństwo ciśnie się na usta. Zdobywa punkt i ma kolejnego przeciwnika – „Czarnego”.

Tym razem walka toczy się tylko w kaskach. Twardy koniec kija trafia w żołądek, w podbrzusze, druzgocze żebra, rzeźbi plecy. W odwecie – silny cios w podbródek zrzuca kask z głowy „Jugola”. Pokonany zawodnik ma kłopoty z opuszczeniem „ringu” o własnych siłach. Nieobecnym wzrokiem spogląda na pokrwawione ręce i sprawdza językiem czy przednie zęby są na swoim miejscu. „Czarny” triumfuje. Kolejne trzy walki również kończą się dla niego zwycięstwem. Te krwawe zmagania obserwuje prezydent światowej organizacji combat kalaki Australijczyk Christopher Nasilowski (8 dan).

Prawdziwa jatka dopiero się zacznie, Bryl zarządza odłożenie kasku i kija. Do walki stają nowi, wypoczęci „gladiatorzy”. Tymczasem „Czarny” ma zaledwie kilka chwil na wyregulowanie oddechu. Teraz zasada walki staje się bezlitośnie brutalna – maksymalne wyniszczenie się. Bryl uderzeniami kija wymusza zwiększenie agresji, pogania walczących, chce skrócić czas rozstrzygnięcia starcia. Kopnięcie w klatkę piersiową i uderzenie kolanem w twarz. „Łuki”, z tatuażem szczurowieprza na przedramieniu, zatoczył się, ale nie przewrócił. „Czarny” wszedł pod ramię z zamiarem wyłamania stawu. Odskoczył jednak i „strzelił” w jądra. Zejście do parteru. Brak czasu, by otrzeć krew cieknącą z rozciętej wargi. Miażdżenie tchawicy hakowym uchwytem. Zamierający krzyk grozy. „Łukiemu” bieleje twarz, instynktownie klepie dłonią ziemię na znak poddania się.

Płuca „Czarnego” pracują jak miechy. Widać już oznaki zmęczenia. A tu kolejny zawodnik skacze mu do gardła i od razu stara się sprowadzić go do parteru. Cios pięścią w splot słoneczny wyjaśnia sytuację. Jednak „Czarny” jest górą. Znowu poziom ziemi. Wypchnięcie kciukami oczodołów na długość ramienia. Rozerwanie palcem ust i skręcenie się pod przeciwnikiem, tak jak robi to walczący krokodyl. „Czarny” pokonuje ostatniego w kolejce do „skasowania” i zdobywa mistrzostwo.

Odchodzi na bok i …upada bez czucia na ziemię. Lekarz stwierdza niewydolność układu krążenia na skutek nadludzkiego wysiłku i wyczerpania. Dla normalnego człowieka oznaczałoby to niechybną śmierć, ale nie dla „Czarnego”. Po kilku godzinach odpoczynku znów był gotów podjąć kolejne wyzwanie.

Te bezwzględne zmagania są jeszcze nieznane w Polsce. Natomiast sport ten cieszy się ogromną popularnością w krajach azjatyckich i Stanach Zjednoczonych. Powstają nawet specjalne programy telewizyjne. Zawodnicy wschodnich sztuk walki, boksu i kickboxingu okładają się, niemiłosiernie ryzykując zdrowie a nawet życie. Robią to dla sławy i pieniędzy. Nic więc dziwnego że często wejście na prestiżowy ring może być równie trudne jak zejście z niego. Publiczność gustująca w takiej rozrywce potrzebuje bowiem prawdziwych gladiatorów, więc szybko odkryje każdą mistyfikację.

Aleksander Rawski